London calling – fotografie
Stawiając stopę na wrocławskim lotnisku oprócz paskudnego bólu głowy ogarnęło mnie uczucie melancholii i żalu. Nie cieszyłem się z powrotu. Być może przygnębiała mnie atmosfera burego, szarego i brudnego miasta, śniegu oraz błota. Być może uczucie przebywania w niewłaściwym miejscu, albo zwyczajny brak adrenaliny spowodowany gładkim lotem i odkurzaniem dobrze znanych kątów.
Na pierwszy rzut oka miasto nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale tylko na pierwszy, bo krótka jazda jakimkolwiek pojazdem, czy próba przejścia przez ulicę natychmiast kończy się katastrofą. Tu nie działają zasady wpajane nam od małego. Ruch lewostronny potrafi nieźle zdezorientować człowieka. Zwłaszcza kiedy ma się ochotę wyjść z pojazdu i wywrzeszczeć na wszystkich swoją frustarcję: „k… ludzie, jeździcie po niewłaściwej stronie jezdni!” :). Pomijam już fakt, że nawet policja przechodzi na czerwonym świetle, co wcale nikogo nie dziwi, ale wszyscy ochoczo ją naśladują . To jest chore ;).
Bez GPS’u ani rusz. Przestrzeń jest olbrzymia i zakręcona jak słoik od butelki. Idzie się i idzie i nie można dojść. W końcu zdezorientowany patrzysz na telefon i czujesz się jak ślimak w Tokio. Ale można się do tego przyzwyczaić. Trzeba tylko brać poprawki na odległości i na wszystko planować więcej czasu.
Do zwiedzania idealnie nadaje się rower. nie trzeba mieć własnego gdyż są świetnie zorganizowane usługi rowerowe „Barclays Cycle”. Taka wypożyczalnia rowerów. Od pewnego czasu Wrocław jest orędownikiem takiej metody przemieszczania się po mieście. Daje to możliwość bardziej intensywnego i interaktywnego zwiedzania.
Kolejnym doskonałym rozwiązaniem jest metro. Pozwala dotrzeć wszędzie i w sensownym czasie. I jest świetnym punktem orientacyjnym. Jak tego używać załapie nawet średnio rozgarnięta blondynka :). Trzeba tylko orientować się gdzie jest północ i reszta stron świata :). A w zasadzie to nawet tego nie trzeba, bo ktoś może wpisać to na planie długopisem.