Torownia – tory, których nie było
Kiedy znika coś, co wydaje się niezniszczalne, to można poczuć się zdezorientowanym. I własnie tak się poczułem. Chociaż nie wiem czy rozczarowanie nie było większe. Ale po kolei…
Weekend jak to weekend – niektórzy odpoczywają, inni pracują, a jeszcze inni regenerują się pracując, czyli spędzają czas przyjemnie i pożytecznie :). I tak właśnie spędza czas wasz fotograf Wrocław, czyli ja. A plany miałem bardzo proste. Jak 30 lat temu – śniadanie i wypad w okolice odkryć coś nowego. Z tą różnicą, że teraz cała okolica jest dawno odkryta (co wcale nie znaczy, że nie może zaskoczyć ;) ), więc wpakowałem plecak ze sprzętem na plecy i ruszyłem w drogę. Po pół godzinie marszu, z niezłym przedzieraniem się przez działki zarośnięte jak tropikalna dżungla (naprawdę przydałaby mi się maczeta – muszę sobie zakodować, że w przyszłości mam dodać ją do swojego wyposażenia), dotarłem w końcu na miejsce.
Na przestrzeni paru hektarów, zarośnięte jak mongolskie stepy trawą, krzaczorami oraz wszelakiej maści niedorozwiniętymi drzewkami znajdowała się stara przeładownia pociągów. Przychodziliśmy tu kiedyś gdyż miejsce było magiczne. Bardzo steeampunk’owe. Pięknie zardzewiałe i porzucone tory. Jedne obok drugich. Proste, krzywe, skrzyżowane ze zwrotnicami i bez. Z rampami z odpadającą żółtą farbą i pochylonymi żurawiami starych dźwigów. Rozłożenie, ilość i komplikacja przyprawiają o zdumienie i … ból głowy, bo na tej niewielkiej przestrzenie można się… zgubić. Wygląda jakby zaprojektował to umysł bardzo potrzebujący wykwalifikowanej opieki psychiatry, bo wydaje się niemożliwe żeby jakikolwiek człowiek potrafił przejechać do celu, po tej nieograniczonej ludzką wyobraźnią plątaninie. Zwłaszcza maszyniści,, którzy nie ukrywajmy, nie są obdarzeni jakąś wielką wyobraźnią. Wrocław ma parę takich wyjątkowych miejsc. Opowiem o nich w innych artykułach.
Długo się wybierałem i nie mogłem tu trafić. Aż w końcu się udało. Ruszyłem robić zdjęcia, a im bardziej wchodziłem w teren tym bardziej byłem zdezorientowany. Pośród wysokiej trawy, chaszczy i krzaczorów nie mogłem znaleźć ani jednej szyny. Nie dowierzałem temu co widzę. Nie mieściło mi się to w głowie – to niemożliwe. Co się mogło stać? Kiedy jednak zadałem sobie pytanie „po co ktoś miałby to niszczyć”, to smutna prawda stała się oczywista. Starą torownię rozkradli złomiarze.
Całe to unikalne zjawisko, podejrzewam, że w skali światowej przepadło. Zniknęło z powierzchni planety.
Uważnie przeszukując teren można jeszcze trafić na pozostałości po tym niegdyś cudownym miejscu. Czarne podkłady, zardzewiałe śruby i obejmy. Jakieś trudne do identyfikacji elementy przeznaczenia wiadomego tylko kolejarzom, wystające ponad trawy jak jakieś archaiczne elementy zaginionego Atlantis. Stalowe i całkowicie pordzewiałe dźwigary oraz kratownice i słupy. Rozsypujące się budynki jak altany rozrzucone po ogrodzie i ciemno czerwone akcenty polskiej jesieni ciągle jeszcze nadają miejscu wyjątkowo urokliwego charakteru.
Praca jaka musiała zostać włożona w ten niecywilizowany akt destrukcji musiała być ogromna. Chciałbym napisać, że niewyobrażalna i niemożliwa, ale przecież torów nie ma :). Szkoda, że nie udało mi się zachować na fotografii Wrocławia panującego tam chaosu i obłędu. Szkoda, że ten szczególny pomnik paranoidalnej ludzkiej myśli twórczej, nie przetrwał.
Mam jedynie nadzieję, że środki pozyskane ze sprzedaży posłużyły ludziom do ogrzania się, ubrania i najedzenia, a nie do zalania robaka.